Gubienie się, czy też zostawanie porzuconym, na morzu to generalnie słaby pomysł, ale gdybym już miał praktykować, to bym wolał mieć przy sobie radiotelefon morski np.
taki.
Minusami są niewątpliwie nieco wyższa cena, nieco większe rozmiary (po odkręceniu anteny) i przede wszystkim konieczność zabezpieczenia na czas nurkowania jakimś porządnym pokrowcem, bo jest toto wodoszczelne tylko na powierzchni, ewentualnie tuż pod), ale w zamian dostajemy w pełni funkcjonalny radiotelefon morski z pokryciem pełnego pasma, możliwością nadania sygnału distress i niewątpliwie większym zasięgiem niż urządzenie o mocy 0,5 W. No i dodatkowym minusem jest konieczność posiadania uprawnień krótkofalarskich i zarejestrowania urządzenia jeśli chcemy tego używać legalnie
Dla kogoś kto zajmuje się tylko nurkowaniem, nawet takim nieco na poważnie, nie jest to raczej dobra alternatywa, ale dla tych, którzy zajmują się też na poważnie np. żeglarstwem morskim i tak czy siak mają taki sprzęt, to może to być ciekawe zastosowanie dodatkowe.
A przeciętny nurek, poza tym, że powinien nurkować tak żeby nie stwarzać takiego ryzyka, chcąc się dodatkowo zabezpieczyć, może się wyposażyć w
racę spadochronową lub
flarę sygnalizacyjną, które zwiększą szanse zostania zlokalizowanym przez oddziały ratunkowe, a są dość tanie i można je schować choćby pod pianką.
Takie problemy dotyczą nie tylko nas; na początku września służby ratownicze poszukiwały przez 1,5 doby (na szczęście ze szczęśliwym zakończeniem) kitesurfera zaginionego na Zatoce Puckiej, który - wbrew obowiązującym procedurom ratowniczym - pozbył się dobrze widocznego na wodzie latawca, a sam sobie dryfował w ciemnej piance na tle ciemnej wody. Gdyby miał ze sobą racę, to pewnie cała impreza zakończyłaby się w pół godziny, a tak to on i rodzina najedli się strachu, a podatnik musiał pokryć znaczne koszty akcji poszukiwawczej.
Co ciekawe nigdy nie spotkałem się z promowaniem takich rozwiązań (tj. np posiadaniem racy) ani w nurkowaniu, ani w przypadku innych aktywności wodnych (choć w zasadzie nie trzeba się do nich ograniczać, bo w górach zasada jest podobna), ale to może ja po prostu jestem takim asekurantem bez licencji na nieśmiertelność