Oczywiście, że o was nie zapominam! A tu kolejny dzień pełen wrażeń - zgadnijcie co zamówiłam sobie na śniadanie w El-Shabrawi (zwanym też Szubrawcem)...? Uahed beda min fadlak - omlecik moi drodzy! Później ponad godzina w korku w taksówce (cały Kair z jednego końca na drugi przejerzdżam za 15 skunksów...) i busikiem (te z Sharm to były super ekstra nowoczesne maszyny) pod piramidy - tu trochę się rozczaarowałam, bo jednak jako archeolog miałam trochę inne wymagania co do sposobu ekspozycji niektórych rzeczy, ale oczywiście widoki imponujące no i podróż wokół piramid na wielbłądzie niezapomniana. Później tuk-tukiem (tym takim śmiesznym samochodzikiem, który wygląda jak wózek dla inwalidów) rajd po bidnych dzielnicach na pustyni i znów do busika, jednego, przesiadka, drugiego, przesiadka, metro, przesiadka, metro, porzesiadka, busik, przesiadka, nogi wchodzą mi do tyłka, przesiadka... ufffff... dojechaliśmy na obiad (już wam nie zazdroszcze schabowych - jakie tu jest żarcie - wowowowowowow!), szisza mistrzostwo (oczywiście za 1 skunksa), mega wypaśna herbatka i znów buski, przesaidka, busik, przesiadka, spacer po bazarze, a na koniec 2 godzinna rozmowa o islamie z pielgrzymami z Jemenu... Padam! Jutro witaj Aleksandrio i Oazo Naqlum!
Ściskam was łośku - trzymajcie sie ciepło!!!
Ania